piątek, 15 marca 2013

Rozdział 1.

Przez ból twój organizm odmawia posłuszeństwa. Zwijasz się z bólu na chodniku. Po paru chwilach, choć dla ciebie trwały wieczność, ktoś przychodzi z pomocą.
- Co się dzieje? - pyta z troską. Lekko otwierasz oczy i widzisz jego zmartwioną twarz. Z pewnością teraz odgryzłabyś mu się za pytanie godne wysokiego poziomu inteligencji.
- Boli, mocno boli... - mówisz i czujesz jak nieznajomy bierze cię na ręce i zanosi do swojego samochodu.Ma ładne perfumy. Rozmyślasz. Skądś go znasz. Ale za cholerę nie możesz sobie tego przypomnieć. Napewno nie teraz. Z prędkością równą prędkości światła dojeżdżacie do szpitala.
- Na ginekologię - niemalże krzyczysz do nieznajomego czując kolejny skurcz. Co z dzieckiem? Tysiące myśli przebiegają ci przez głowę. A co jeśli poronię? Nie błagam. Nie chcę tracić tej małej istotki, którą noszę pod sercem. Proszę niech to nie będzie nic poważnego. Proszę. Po chwili leżysz na sali szpitalnej. Lekarze i pielęgniarki badają cię. Nieznajomy dalej stoi i wszystkiemu się przypatruje. Po nawet nie wiesz ilu minutach wszystko się normuje. Dla ciebie była to jakby wieczność. Nie czujesz tego bólu. Jakby wszystko się zatrzymało. Jakby wszystko było jak dawniej.
Z nieciepliwością czekasz na informacje dotyczące twojego dziecka. Po kilku minutach wchodzi lekarz.
- Niestety pani Nino, ale nie dało się uratować nam pani dziecka. Bardzo nam przykro. - mówi swoim płynnym włoskim.
Cios. Potężny cios rozbija twoje serce na tysiąc małych kawałeczków. Nie masz tej małej istotki pod sercem, na którą czekałaś z niecierpliwością. Nie masz ukochanego, na którym mogłaś polegać do czasu, aż cię nie zdradził. Rodzice? Rodzice nie żyją. Zginęli w wypadku samochodowym pięć lat temu. Kilka miesięcy po wypadku przeprowadziłaś się do Maceraty i rozpoczęłaś studia medyczne. Teraz czujesz się dokładnie jak pięć lat temu. Nie wytrzymujesz. Płaczesz. Włoch wchodzi do ciebie do sali i próbuje cię pocieszyć. Chociaż i tak nic nie jest w stanie ci pomóc. Potrzebujesz kogoś bliskiego, a nie nieznajomego poznanego na ulicy. Po kilkunastu minutach milczenia wychodzi, zostawiając cię samą. Gdy przekracza próg drzwi odwraca się i pyta cię:
- Jak masz na imię? - spoglądasz na niego jak na idiotę. Kto w takim momencie pyta o imię. Nie masz ochoty się sprzeczać więc jak grzeczna dziewczynka odpowiadasz mu:
- Nina, a ty?
- Cristian. Miło cię poznać. Wpadnę jutro. Patrzysz na niego spod byka i pokazując, że chcesz zostać sama, wychodzi. Wtedy nie wytrzymujesz. Płaczesz jak dziecko, które zdarło sobie kolano, przewracając się na chodniku. Płaczesz jak sześcioletnia dziewczynka, której właśnie zabrano ulubioną lalkę czy lizaka. Płaczesz w poduszkę. Dajesz upust wszystkim emocjom. Masz ochotę wybiec stamtąd jak najdalej. Gdyby nie wszystkie kabelki, które utrzymują cię przy życiu, uciekłabyś. Uciekłabyś znowu do innego kraju. Nie masz przecież po co i dla kogo żyć. Nawet nie wiesz kiedy zasypiasz. 
Następnego dnia budzi cię czułe głaskanie po policzku. Masz wrażenie, że to jakby inny lepszy świat. Niestety otwierasz oczy i widzisz pokój szpitalny. Po prawej twarz zatroskanego Cristiana. Po co tu przychodzi? Nie może dać mi świętego spokoju? Dlaczego? Tysiące myśli przelatują ci przez głowę. Oczekujesz na jakąkolwiek wypowiedź z jego strony, a on tylko ci  się przypatruje. 
- Lekarz mówił, że za 3 dni możesz wyjść ze szpitala.
I nie wiesz czy się śmiać, czy płakać. Cieszyć się,że wychodzisz z miejsca, w którym nie lubiłaś przebywać jako pacjent, czy płakać, że gdyby nie wczorajsza sytuacja za osiem miesięcy byłabyś szczęśliwą matką.
Włoch nie wie co powiedzieć. Troskliwie przyciąga cię do siebie i pozwala abyś wykrzyczała mu jak bardzo nienawidzisz facetów. Żebyś dała upust wszystkim emocjom.
- Już cicho, spokojnie. Wszystko będzie dobrze...
- Jak może być wszystko dobrze skoro wczoraj straciłam i dziecko, i narzeczonego? No jak?
Nic nie odpowiada. Żegna się z tobą mówiąc, że musi wracać do pracy. Idziesz do łazienki. Panujesz nad emocjami. Do momentu, gdy na korzytarzu pojawia się on. Największy koszmar. Chcesz uciec, ale nogi robią ci się jak z waty. Za późno. Już cię zauważył. To koniec.
                                                      ***

Specjalna dedykacja dla Igi. Chciałaś, masz Savaniego :*
I pamiętaj, że boczek musi być świeży :D

5 komentarzy:

  1. Ja cię kręcę. Współczuje Ninie, ale dobrze, że znalazł się ktoś taki jak Cristian. Savani prawda? *.* Ciekawe co to za gostek, ten pod koniec. Z niecierpliwością czekam na kolejny :)
    Pozdrawiam ;-*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za dedykację :**
      I pasta, pasta ważne, żeby jej nie rozgotować :D

      Usuń
  2. Intrygujący, będę tu wpadała częściej :)

    Kurczę, myślałam, że sprawy potoczą się nieco inaczej.Myślałam, że Nina urodzi to dziecko i jakoś sobie da rade a tu taki obrót zdarzeń.
    Podejrzewam, że ten ktosiek na końcu to były narzeczony Niny, ale pewności nie mam.

    Zapraszam do mnie http://zeby-zyc-trzeba-grac.blogspot.com/
    I proszę abyś informowała mnie o kolejnych rozdziałach :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Biedna Nina... Czy tak jest już zawsze, że jak zaczyna się pieprzyć to pieprzy się wszystko? Dobrze, że Cristian znalazł się w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie. Może to właśnie on pomoże jej wrócić do normalnego życia? Pozdrawiam i czytam dalej :)

    OdpowiedzUsuń